Życie
Klubów
|
|
Krystyna Jachowicz-Kociołek
KIK Łódź
W marcu tego roku dane mi było uczestniczyć w pielgrzymce do Ziemi Świętej, obfitującej w niezwykłe przeżycia duchowe. Chciałabym podzielić się wspomnieniem jednej tylko, pielgrzymkowej nocy - nocy spędzonej na Synaju. Synaj to trójkątny półwysep, wciśnięty miedzy dwie zatoki Morza Czerwonego: Zatokę Akaba od wschodu oraz Zatokę Suezką od zachodu. W południowej, górzystej części półwyspu wznosi się potężny masyw górski, którego najwyższy szczyt Gabel Katerin sięga 2644 m. Jednak najbardziej znany i przyciągający licznych pielgrzymów jest nieco niższy (2285 m.) szczyt Gabel Musa, czyli Góra Mojżesza. Zdarzenia rozgrywające się na tej Świętej Górze blisko 3300 lat temu opisane są w Księdze Wyjścia (rozdz. 19-34).
Tradycją pielgrzymów jest nocne wejście na szczyt, aby tam przeżyć wschód słońca. Nasza grupa również wyruszyła o 230, każdy zaopatrzony w latarkę elektryczną i ciepłą kurtkę. Mijamy klasztor św. Katarzyny okolony potężnymi murami z czasów Justyniania (VI w.), poczym zaczyna się trud podchodzenia wąską, piarżystą ścieżką, wijącą się serpentynami po zboczu góry. Wzrok nasz przykuwa niebo, którego granat jest niespotykanie ciemny, kolor niepojętej głębi. Gwiazdy jarzą się intensywnie, wydaje się, że są w zasięgu ręki. Cisz e przerywa tylko monotonny głos Beduinów, oczekujących z wielbłądami w każdym szerszym załomie ścieżki i zachęcających do skorzystania z tego środka transportu. Bywa, że pielgrzym, widząc wysoko w górze migające światełka poprzedników, rozrzucone po ciemnym stoku jak świecące paciorki różańca, w obawie przed czekającym trudem, decyduje się dosiąść "pustynnego rumaka".
Po niespełna dwóch godzinach marszu kończy się w miarę wygodna Ścieżka, zostają wielbłądy i ich opiekunowie (miejsce to nosi nazwę Doliny Eliasza), a przed wędrującymi wyrasta strome, granitowe zbocze. Idziemy dalej po skalnych stopniach, krok za krokiem, w absolutnej ciszy, wsłuchani w silne uderzenia własnego serca. Ktoś szepce, że stopni jest 700, a ja zastanawiam się, kto miał siłę je policzyć?
Wreszcie szczyt! Sadowimy się na kamieniach, przenikliwe zimno zmusza do nałożenia wszelkich "rezerw" ubraniowych. Spoglądam na zegarek - wędrówka trwała 3 godziny. Przed godziną 6°O rozpoczyna się misterium wschodu słońca. Na jaśniejącym niebie ostrą kreską rysują się postrzępione granie górskie. Odcienie barw nieba zmieniają się od całej palety błękitów, poprzez srebro i szarości do różów o narastającej intensywności. Słychać szelest migawek aparatów fotograficznych. I wreszcie - jest! Płomienny rąbek wyłania się z za gór, by z wielką szybkością poszybować w niebo. Po kilku sekundach pełna tarcza słońca unosi się nad horyzontem jak wielka, dojrzała pomarańcza. Na szczycie Gobel Musa zaczyna się poruszenie. Większość zmarzniętych pielgrzymów zbiera się szybko w drogę powrotną. Nasza grupa czeka w milczeniu i kiedy zostajemy niemal sami - nasz duszpasterz sprawuje Eucharystię na ołtarzu utworzonym przez wyłom skalny. Niezwykle brzmią w tej scenerii modlitwy i pieśni w języku polskim. W sercach rodzi się wołanie: Panie! Czym odwdzięczę Ci się za doznaną łaskę?